Leżę sobie, nic nie robię.
Nagle słyszę: - bzyku bzyk.
Patrzę – komar… nagle znikł.
Wypatruję znów owada
no bo trzeba ubić gada,
zanim ssawkę swą zapuści
i z mej żyły krwi upuści.
Patrzę w prawo, patrzę lewo.
Gdzieś poleciał. Nie ma jego.
Więc się znów rozleniwiłem
i na wznak się położyłem.
Błogo już mi się zrobiło,
bardzo sennie, bardzo miło.
Nagle w śpiącym stanie czuję,
w czubek nosa coś mnie kłuję.
Zerkam okiem na komara.
-- Od mojego nosa wara !
Potem silnie się zamierzam
i machnięciem w nos uderzam.
Bzyknął sobie i odleciał.
W kąt pokoju gdzieś poleciał.
Nos mnie swędzieć już zaczyna,
gdzie ugryzła mnie gadzina.
Myślę sobie - ja cię złowię,
choćbym stanąć miał na głowie.
Ty wampirze latający,
mini ryju kłujo - ssący.
Cicho znów się położyłem.
Swoje uszy nadstawiłem.
By usłyszeć lot komara
i go ciapnąć szybko zaraz.
Ale komar przestraszony
schował się gdzieś za zasłony
i cierpliwie sobie czekał,
aż ja usnę … czas uciekał.
Mija kwadrans i godzina,
a tu nie ma sukinsyna.
Może poszedł spać gdzieś sobie
to mu teraz nic nie zrobię.
W końcu dałem sobie spokój.
Położyłem się na boku.
Głowę kołdrą swą nakryłem.
Przed komarem to zrobiłem,
aby drań mnie nie obudził.
Chcę spać tak, jak większość ludzi.
Gdy już lekko przysypiałem
i obrazy senne miałem,
czuję w małym palcu nogi
ból, pieczenie. Boże Drogi !!
Znów mnie dziabnął wampir mały !
Te przykrycia nic nie dały.
No bo stopy odsłoniłem,
gdy na głowę się nakryłem.
Spać już mi się odechciało.
Jak by tego było mało
łydka swędzieć mnie zaczyna.
Nie przykryła jej pierzyna.
O nieeeee ! - myślę sobie.
-- ja ci dzisiaj krzywdę zrobię
ty komarze jadowity,
krwi człowieka nienapity !
No i koniec tego spania.
Wyskoczyłem szukać drania.
Patrzę w kąty, patrzę wszędzie.
Może za firanką będzie.
Obejrzałem sufit cały,
aż mnie rozbolały gały.
Patrzę w górę, patrzę na dół,
a komara ani śladu.
Nagle odwróciłem wzrok
i spojrzałem kątem bok.
Widzę, trzepie się gadzina
w sidłach nitek. Pajęczyna
wielka , lepka na dwie dłonie,
w środku pająk jak na tronie
siedzi, czyha, obserwuje,
i do skoku się szykuje
na komara więzionego.
Wolno zbliża się do niego .
Komar chciałby uciec może,
ale ruszyć się nie może.
- Zaraz pająk cię dopadnie
i krew z ciebie wyssie ładnie.
tak jak ty mi to zrobiłeś,
ssawkę w żyłę zapuściłeś.
No i skończył komar, wiecie
żywot krótki na tym świecie.
A pająka polubiłem.
Pajęczynę zostawiłem.
Moim kumplem pająk będzie.
Pajęczyny wiszą wszędzie.
A gdy robię już sprzątanie
muszkę daję na śniadanie
pająkowi włochatemu,
by odwdzięczyć tak się jemu.
(autor S.)
MOSKITIERA
Lato przyszło tej że
wiosny.
Dosyć wcześnie
pospieszyło.
Nadszedł dla mnie czas
radosny.
Jest cieplutko, bardzo
miło.
Lecz niestety, razem z
latem
przyszedł owad ciągle
bity
łapką, sprayem, nawet
batem.
To
jest komar pospolity.
Dokuczliwy bzyka
wszędzie,
patrząc, gdzie by siąść na
skórze.
Gdy
usiądzie – krwi ubędzie
i
zostaną bąble duże.
Więc tak pomyślałem
sobie,
by
ochronić się przed zwierzem
moskitierę sobie
zrobię.
Już
firany duże mierzę.
Trochę je tam
pozszywałem.
Z
drążków zrobię rusztowanie.
Sznurkiem rogi
powiązałem
i
ochrona wkrótce stanie.
W
środku fotel postawiłem.
Obok stolik sobie
stoi.
Drążki w ziemię mocno w
biłem.
Pełny luksus drodzy moi
.
Czas spróbować jej
działanie
i w
fotelu usiąść ładnie.
Czy
mi się tam nic nie stanie,
czy
mnie komar wnet dopadnie.
Siedzę w środku, zerkam
wszędzie,
wypatrując wciąż
komara.
Ciekaw, czy ich więcej
będzie,
czy
przyleci cała chmara.
Nagle widzę, że
siadają
na
firance z zewnątrz sobie.
I
ochotę wielką mają
lecieć do mnie. Jeden
skrobie.
Nawet łepek włożył w
szparkę,
licząc, że się tam
przeciśnie.
Napierając mocno
karkiem
pcha do przodu. Nic nie
piśnie.
Jednak otwór jest za
mały,
więc zakleszczył się
robaczek.
Na
nic się wysiłki zdały.
Cofa się jak mały
raczek.
Drugi komar usiadł
sobie
i
się patrzy na mnie chciwie.
Zaraz miazgę z niego
zrobię.
Macham ręką zapalczywie
!
Jednak bzyknął i
odleciał.
Nie
trafiłem w głowę gada.
Trzeci komar wnet
przyleciał.
Jeszcze woła tu
sąsiada.
Wpija we mnie swoje ślipie
dziwiąc się, żem się nie
schował.
Żądnym okiem na mnie
łypie.
Chętnie krwi by mej
spróbował.
Oblizuje się
biedaczek.
Na
mój widok cieknie ślinka,
wypływając mu z
żuwaczek.
Pożądliwa jego minka.
I
tak sporo się zebrało
tych wampirków dużych,
małych.
Jakby tego było mało
trochę much jest
wygłodniałych.
Wszystkie siedzą na
firanie
bacznie mnie tu
obserwując.
A
ja soczek na śniadanie
piję, dobrze się tu czując.
J
(autor - S.)